Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

— U Zuli Słodowskiej? Twojej przyjaciółki, z którą chodzisz po dancingach? W jakim celu?
— Zapomniałam! Byłam u niej dziś rano, myłam ręce i... Musiałam położyć na umywalni! Ale chyba nie zginęły! Zula schowała je napewno!
Zdumiewał się coraz więcej!
— I ty — mówił — która dawniej bez tych cacek nie mogłaś wytrzymać paru minut, wcale tem się nieinteresujesz, co z niemi przez szereg godzin się stało? Powiadasz, że pozostawiłaś je rano, a teraz — spojrzał na zegarek — blisko siódma wieczór... Nie posłałaś zapytać się do Zuli? Przecież te klejnoty przedstawiają wartość wielu tysięcy...
Zaśmiała się nieszczerze.
— Widzisz, jaka robię się roztargniona! — jęła szybko tłumaczyć — Brak kosztowności teraz dopiero spostrzegłam sama! I przypomniałam sobie, gdzie pozostały! Lecz zapewniam cię, że przepaść nie mogły i nikt ich nie ukradł! Zula, na nieszczęście niema telefonu, pojadę więc do niej natychmiast osobiście i...
Choć całe tłumaczenie się pani Lili, wydało się Ordeckiemu dziwne i mało prawdopodobne, nie śmiał oponować. Może, zresztą, żona nie kłamie. Może istotnie, przez roztargnienie pozostawiła biżuterję u przyjaciółki.
— Czy mam pojechać z tobą? — zapytał.
— Nie... nie.. — odrzekła prędko — Pocóż mam cię odrywać od pracy? Miałeś przejrzeć jakieś papiery. Załatw swoją robotę, ja za pół godzinki najdalej powrócę, to razem wyjdziemy na spacer. Bo Lili od dziś stanie się bardzo grzeczna i nigdzie swemu panu i władcy wieczorami uciekać nie będzie.

5