Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

— Skoro cię nie przeraża, to zaraz jutro zapoznam cię z naszym buchalterem, Matakiewiczem! Pierwszorzędny pracownik i najlepiej ci stan naszych interesów wyjaśni! — Wymawiając te słowa, Grąż uśmiechnął się w duchu. Wiedział, że nikt lepiej od Matakiewicza, nie potrafi przedstawić „kwitnącego“ stanu „Atobudu“, oraz zakręcić w głowie i oplątać zamorskiego krewniaka.
— Doskonale — odrzekł Kolbas — Przyślij mi Matakiewicza! Pogawędka o interesach, będzie dla mnie większą rozrywką, niźli bezcelowe włóczenie się po mieście! Choć, rozmowa z twoim buchalterem jest tylko formalnością! My, zamerykanizowani polacy, załatwiamy wszystko prędko, po amerykańsku. Jeśli, nie zajdą nieoczekiwane przeszkody, w ciągu kilku dni mogę z tobą zawrzeć spółkę.
Na wieść, że już w przeciągu kilku dni, mógłby nastąpić tak wielki przypływ gotówki do opustoszałej kompletnie kasy „Atobudu“, aż drgnęło z radości serce dyrektora. Niepokojem, jednak przejęło go jednoczesne napomknienie o przeszkodach.
— Przeszkody? — powtórzył.
— Hm... no... tak — mruknął Kolbas, poczem wnet wyjaśnił swą myśl — Nie z mojej strony, lub też, abym się cofnął od interesu...
— Więc?
— Peggy...
— Jakto, Peggy? Twojej córki?
— No, tak! Bo jeśli Peggy nie zechce pozostać w kraju, a będzie napierała na powrót do Ameryki, nie wiem, czy będzie mi się opłacało, zbytnio tu angażować!
— Rozumiem! — zauważył trochę ochrypłym głosem Grąż.
— Słuchaj! — mówił tymczasem Kolbas, nachyliwszy się poufale w jego stronę — Nie mam przed

93