siedzimy tydzień w Warszawie, wywnioskować nie mogłem, czy spodobał się jej Dżordżo!
— Starałeś się ją o to wybadać? — z niepokojem zapytał Grąż.
— Parokrotnie! Oczywiście, w bardzo delikatnej formie! Cóż, wydęła usteczka, jakto w jej zwyczaju, roześmała się na głos i uciekła!
— Czyżby nie podobał jej się Dżordżo?
— Ach, nie! Tylko...
— Tylko?
— Nie spostrzegłem — tu Kolbas uczynił dłuższą pauzę — poczem rzucił z zaiste, amerykańską brutalną szczerością — by uczynił on na niej głębsze wrażenie. Lecz, nie przesądzajmy sprawy! Dzisiejsze panny mają różne fochy a kto wie, gdy się młodzi bliżej poznają...
— Kto wie! — powtórzył Grąż.
Głęboka zmarszczka przecięła jego czoło. Obserwował on, od samego początku, zarówno Peggy, jak i Dżordża i łatwo zauważył, że o ile synowi amerykańska kuzynka podobała się bardzo, o tyle ona nietylko daleka jest od wszelkiego „zakochania się“, ale i nie zbyt poważnie traktuje Dżordża. Nie wątpił nadal w „uwodzicielskie“ talenty syna, a zachowanie się Peggy, przypisywał fantazjom bogatej jedynaczki, która tak poistępuje, by ubiegającego się o nią młodzieńca tem bardziej podraźnić. Lecz jeśli Peggy była szczera i w rzeczy samej nie podobał się jej Dżordżo? Wyczuwał teraz, że nie tak łatwo będzie trafić do ładu z rozbałamuconą panną i że przez nią zepsuć się może, znakomicie ułożony plan. — Przeklęta smarkata! — pomyślał z goryczą w duchu, a głośno dodał — Masz rację! Najmądrzej, wszystko pozostawić biegowi wypadków! O ile ma coś z tego wyniknąć, oni sami porozumieją się ze sobą!
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Salon baronowej Wiery.djvu/99
Ta strona została uwierzytelniona.
95