prośby. Tak pani pragnęła, abym stąd wyszedł? Zgoda, ale odejdziemy razem. Tylko, musimy, tu na miejscu, jeszcze załatwić pewne sprawy, gdyż...
Urwał. Zdala, dobiegł go odgłos kroków.
— Przedewszystkiem, — oświadczył — podejdzie pani do drzwi i oznajmi tej osobie, która się zbliża, że jest zajęta i chwilowo nie może z nią rozmawiać. Później, do mnie powróci.
Jakaś moc niewidzialna, pchnęła naprzód Murę. Stąpając, niczem automat, podeszła we wskazanym kierunku.
Z dalszych pokojów, nadchodziła pani Rostafińska, jej matka.
— Czy sama jesteś? — z sąsiadującego z salonem gabinetu dobiegło jej zapytanie.
— Niestety, mamo — z piersi Mury mechanicznie, wbrew jej woli padały wyrazy — bawi ktoś mnie. Przyjdę do ciebie niedługo...
— Dobrze! — wyrzekła pani Rostafińska i jęła się oddalać w przeciwnym kierunku.
W pokoju zabrzmiał złośliwy śmiech Wryńskiego.
— Brawo! — pochwalił. Niezwykle pojętna z tej panny Mury uczennica. Przejdźmy, na następnego zadania! Proszę bliżej...
Rzekłbyś, same nogi poniosły ją w stronę Kunar Thavy. Choć rozumiała i słyszała wszystko znakomicie, nie była zdolna do oporu.
— Usiądzie pani — wskazał na niewielki stolik, na którym leżał papier i stał kałamarz — weźmie do ręki pióro i napisze pewien list. Oczywiście, do szczęśliwego