się z jakiemiś podejrzanymi typami! A nuż, uwikła się w jakąś niebezpieczną historję, jak te nieszczęsne kobiety, o których śmierci, czytałem przed chwilą!
W rzeczy samej, mógł mieć Grodecki podstawy do niepokoju. Mura od jakiegoś czasu unikała go wyraźnie, natomiast u niej w domu jęły się pojawiać postacie, mocno niesympatyczne Grodeckiemu.
Jacyś drugorzędni literaci, udający magów i wtajemniczonych, historyczki, głoszące „nowe zasady” wiedzy ezoterycznej, wróże, przepowiadający losy człowieka. Co prawda, szła wówczas po Warszawie wielka fala zainteresowania okultyzmem, ale Grodecki ze swym trzeźwym umysłem, wyszkolonym na naukach ścisłych, bynajmniej nie ulegał tej modzie, a tych przedstawicieli „nauki tajemnej”, których napotykał, uważał w najlepszym wypadku za półgłówków, lub szarlatanów. Lub, jeszcze gorzej...
— Trzeba z tem skończyć! — powtórzył mocno, idąc pospiesznie w kierunku ulicy Marszałkowskiej, gdzie zamieszkiwała Mura i jakby chcąc poprzeć czynem te słowa, energicznie uderzył laską o chodnik.
Ale, jeśli tak postanowiał, idąc śród śnieżycy styczniowego, zimowego wieczoru, nie był znów tak bardzo pewny swej sprawy i serce jego drżało nieco z niepokoju. Bo, choć uchodził za człowieka niezwykle energicznego, z Murą nie zawsze mógł trafić do ładu. Szczególniej, że ich narzeczeństwo było raczej narzeczeństwem „konwencjonalnem”, a nie opartem na wzajemnem uczuciu — przynajmniej z jej strony. Znali się od dzieci, aż marjaż ich został przez rodziny postanowiony oddawna. Życzył sobie tego gorąco przed śmiercią ojciec Mury, doktór Rosta-
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.
7