konspirowane, odbywające się z zachowaniem jaknajwiększych ostrożności i jaknajwiększej tajemnicy, a ceremonję Bafometa, poczęto nazywać również „czarną mszą”, jakby na urągowisko prawdziwej mszy katolickiej.
— Czarna msza? Coś słyszałem...
— Ceremonjał, w czasie podobnej „czarnej mszy” był naogół następujący. W komnacie, całej obitej na czarno, w głębi wznosił się czarny także ołtarz, poza ołtarzem rozwieszona była czarna draperja z białym krzyżem. Pośrodku ołtarza, znajdowały się czarne świece. Na ołtarzu leżała całkowicie obnażona kobieta, z nogami zwisającemi, z głową na poduszce. Oficjant, za każdem przyklęknięciem, całował obnażone ciało. Jak widzimy, obrządek zarówno rozpustny, jak bluźnierczy. Mało tego, podczas podobnej „czarnej mszy”, wymagana była krwawa ofiara, jako rzecz miła czartowi. Największem powodzeniem, cieszyły się te ohydy w XIV w. w Paryżu, a jak pisze Przybyszewski, w swej „Synagodze Szatana”, bieda była tam tak wielka, że matki sprzedawały same swe dzieci dla podobnych „ceremonji” za luidora. Historycznie zostało stwierdzone, że w takich obrzydkach, przyjmowała udział pani de Montespan, faworyta króla Ludwika XIV, sądząc, że w ten sposób podnieci wygasającą miłość swego królewskiego kochanka...
— Niemożebne!
— Mamy nawet rycinę, pochodzącą z tej epoki. Widać na niej panią de Montespan całkowicie nago, a nad nią pochylonego eks-księdza Guibourga, w czartowskim, ornacie. Ten Guibourg, był łotr nad łotrami, niby prototyp naszego Wryńskiego, który z odprawiania podobnych