skoro Mura znajduje się w salonie, przybył ktoś do niej w odwiedziny i przeszkodzi im w poufniejszej rozmowie.
Ale gdy wszedł do wielkiego pokoju, urządzonego w stylu Ludwika XV, o ścianach, zawieszonych cennemi gobelinami i płótnami pierwszorzędnych malarzy, spostrzegł, że narzeczona znajduje się tam sama. Siedziała w fotelu, przy ocienionej różowym abażurem lampie, czytając jakąś książkę. Na widok Grodeckiego na twarzyczce jej odbiło się zdziwienie, a nawet przebiegł nieuchwytny cień niechęci, który wnet jednak zniknął.
— Ach, to ty Janku? — wyrzekła powoli. — Nie spodziewałam się twojej wizyty...
Panna Mura była to smukła brunetka, o wielkich, ognistych oczach i nieco rozkapryszonym wyrazie twarzy. Znać było, że jest to wypieszczona jedynaczka, przywykła, by wszelkie jej zachcianki zostały spełniane. Mogła jednak podobać się bardzo i nic dziwnego, że Grodecki był w niej taki zakochany.
— Nie spodziewałam się twojej wizyty! — powtórzyła. — Szkoda, żeś przedtem nie zatelefonował. Nie wiele czasu ci mogę poświęcić!
— Niezbyt czułe powitanie! — pomyślał, całując ją w rączkę i zajmując na złoconem krzesełku obok niej miejsce, poczem głośno dodał: — Jesteś zajęta?
— Tak! Mam się z kimś spotkać o siódmej!
— Z kim, jeśli wolno zapytać?
— Z jedną panią! Nie znasz jej!
Zagryzł wargi. Wieczna ta tajemniczość i wiecznie ten „pewien pan”, lub „jedna pani”.
Chwilę zapanowało milczenie. Przykre, naprężone, jak głucha cisza przed burzą.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.
9