słaniały ich również długie płaszcze i maski. Wydało się Murze, że przeważały kobiety, bo tu i owdzie z pod płaszczów wysuwały się drobne stopy i małe pantofelki. Tylko, jeszcze, zastanowiło ją jedno. Gdy, w czasie poprzedniego zebrania, „bracia” i „siostry”, siedzieli w milczeniu, zachowywując kamienną powagę, teraz tworząc małe grupki, szeptali coś do siebie nawzajem, rozmawiali o czemś cicho, z wielkiem podnieceniem.
Nagle, rozległ się dzwonek. Taki, jaki odzywa się przed mszą, w katolickich kościołach.
W kapliczce zaległa cisza — i Mura zamarła w oczekiwaniu.
Z niskich drzwi, znajdujących się w rogu sali, wyłonił się Wryński i szedł powoli, w skupieniu, w stronę ołtarza. Był, bez maski, oczy miał na pół przymknięte, ubrany w ornat czerwonego koloru, z czarnym wizerunkiem kozła pośrodku.
— On... — pobiegł szept.
Za nim kroczyła kobieta — i Mura poznała w niej Sarę. I jej strój był dziwny. Zachowała maskę i płaszcz, I jej strój był dziwny. Zachowała maskę i płaszcz, lecz głowę zdobiła mała czerwona czapeczka, zakończona niewielkiemi rogami, a bose stopy tkwiły w ponsowych wysokich bucikach.
Wryński zbliżył się do ołtarza i skłonił się przed nim nisko.
— Introibo ad altare dei nostri! — wyrzekł głębokim głosem. — Ad deum, qui munc opressus sesurgeret et triumphabit! (Wejdę na ołtarz boga naszego, który, choć teraz poniżony powstanie i zatryumfuje).
Przepuścił przed siebie kobietę. Weszła na wznie-