Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

— dodał z ironją — że dostała się na zebranie niewinnych dziewczątek?
— Chcę wyjść, natychmiast!
— Nie łatwe będzie! — mocno przytrzymał ją za ramię.
Szarpnęła się kilka razy daremnie. Uścisk był tak silny, że nie mogła się z niego uwolnić, a ze strachu krzyk zamarł w jej gardle. Jak skamieniała, przywarła do miejsca.
Co się dalej działo, widziała, jak przez mgłę. Wryński znów odwrócił się do ołtarza i zgiął się nad leżącą kobietą.. Trwało to długą chwilę...
Po salce, rzekłbyś pobiegł, powiew sabbatu. Z ciemnych rogów komnaty, zasłoniętych dymem kadzideł, zalatywały chrapliwe okrzyki, jęki, westchnienia.
— Opłatki rozkoszy... Opłatki rozkoszy... — wyciągały się ku Wryńskiemu błagalnie dłonie.
W rzeczy samej, zszedłszy do drewnianej balustrady, podawał teraz jakieś czarne opłatki. Chwytano je łapczywie i połykiwano, z pomrukiem dzikiej rozkoszy. Znać było, że bestja ludzka, nie tłumiona żadnym nakazem, wnet zapanuje tu, wpełni. Dym kadzideł, coraz gęstszy, prawie zasłaniał obecnych, a z ramion niektórych kobiet zsunęły się płaszcze, odsłaniając nagie ciała...
— Har! Har! Sabbat! — rozbrzmiewały rozpustne nawoływania.
Bucicki jeszcze mocniej ścisnął ramię Mury. Miał usta rozchylone pożądaniem, a twarz wyjątkowo bladą.

— Podejdzie pani do ołtarza — twardo wyrzekł — i przyjmie opłatek rozkoszy! Przyprawia on o szał, lecz daje szczęście i zapomnienie!

150