Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

— Że, o ile takie ma być nasze małżeństwo, lepiej, żebyśmy go nie zawierali...
Drgnął i zrozumiał. Jeszcze jedno ostrzejsze słówko, a następowało kompletne zerwanie. Nie chciał dopuścić do tego.
— Kiedy, widzisz... — począł pojednawczo, hamując się z całej mocy.
— Nic nie widzę! — odrzekła szorstko i dość niegrzecznie, poczem w podnieceniu podniosła się ze swego miejsca.
Podniosła się raptownie — i nie byłoby w tem nic niezwykłego — gdy tu nie nastąpił nieoczekiwany wypadek. Mura, zdenerwowana, zapomniała o książce, spoczywającej na jej kolanach i książka ta, podrzucona gwałtownie, spadła prawie u stóp Grodeckiego. Pochylił się, by ją podnieść i położyć na stoliku, gdy wtem zauważył, że wysunęła się z niej jakaś kartka. Zbladł.
Widniał na niej czarny trójkąt, podstawą odwrócony na góry, a pod spodem napis: „W imię tego, który nam rozkazuje...
Więcej nie zdążył przeczytać.
Bo, w tejże chwili przyskoczyła do niego Mura i z pośpiechem wydarła mu bilet z ręki.
— Jak śmiesz? — ostro wykrzyknęła.
Patrzył na nią, oszołomiony.
— Jak śmiesz — powtórzyła — czytać bilety nie dla ciebie przeznaczone?
Sytuacja stała się zbyt poważna, by Grodecki miał nadal politykować.
— Muro? — zapytaj jeszcze spokojnie. — Od kogo ta kartka?

11