jemna rozmowa pomiędzy młodym inżynierem, a jego narzeczoną, gdyby nie zaszła nieoczekiwana przeszkoda.
Nagle, w przedpokoju zabrzmiał dzwonek.
Grodecki, spojrzał odruchowo na wielki zegar z sewrskiej porcelany, ustawiony na kominku. Wskazówki znaczyły godzinę za piętnaście minut siódmą. Widocznie ten, czy ta, którego spodziewała się Mura, wcześniej nadchodził, niźli zostało zapowiedziane.
— Długo będziesz zajęta? — zapytał, sądząc, że uda mu się przeczekać „wizytę”.
— O... cały wieczór! — odparła, podchodząc do drzwi i jakby dając mu tem znak, że uważa, iż najwyższy jest czas, by się oddalił.
— Któż to taki do ciebie przychodzi? — chciał jeszcze dodać, ale się powstrzymał, domyślając się, że otrzyma odpowiedź, w rodzaju tych, jakie posłyszał poprzednio.
Ona tymczasem, patrzyła na niego niecierpliwie, niby chcąc się pozbyć go jaknajprędzej.
— Dowidzenia, Muro! — wymówił, całując jej rączkę. — Nie chcę przeszkadzać, odchodzę...
— Nie zatrzymuję cię, Janku! Mam pewną, dość poufną sprawę. Zresztą, uprzedzałam z góry...
— Tak... tak... uprzedzałaś... Szkoda tylko, żeśmy nie dokończyli naszej rozmowy...
W oczach Mury znów przebiegł gniewny błysk.
— Ach, nie dokończyli? — syknęła. — Mniemam, że powiedzieliśmy sobie wszystko, co tylko można było powiedzieć! I prosiłabym cię bardzo, abyś nie powracał do tego tematu... Więcej, powiem... Wyciągnij sobie z moich słów konsekwencje, jakie ci się żywnie spodoba!..
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.
14