Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

Grodecki, mało nie jęknął. Powstrzymała go od tego duma. Więc za tyle przywiązania i oddanie bez granic, taka spotykała go odprawa? Mura, nie mówiła wyraźnie, że pragnie z nim zerwać, może przez względy rodzinne, może obawy przed wymówkami matki, ale dawała mu do zrozumienia, iż rada będzie, jeśli on pierwszy to uczyni.
— Muro... — począł i z ust jego padłaby zapewne jakaś wymówka, gdyby w sąsiednim pokoju nie rozległy się kroki.
Ten, który nadszedł, zdążył się już rozebrać i podążał w ich stronę.
Przerwał więc Grodecki, ledwie rozpoczęte zdanie i nie chcąc, by obcy był świadkiem tej przykrej sceny, niczem oszalały, wybiegł z salonu. Po dorodze, otarł się prawie o wchodzącego, a raczej wchodzącą. Bo osobą, która odwiedziła Murę, była jakaś młoda i elegancko ubrana kobieta. W swem podnieceniu jednak, nie zdążył dokładnej przyjrzeć się jej.
W przedpokoju narzucił futro i rychło, prawie nieprzytomny, pędził wprost przed siebie, śród zawieji, ulicą.
— Czemuż ten młody człowiek wypadł stąd tak gwałtownie? — zapytała ze zdziwieniem elegancka pani, gdy ucałowały się z Murą serdecznie.
— To, mój narzeczony! Wspominałam ci o nim! — odrzekła, z ironicznym uśmiechem. — Znów mnie dziś dręczył: Co robisz? Gdzie chodzisz? Z kim się zadajesz? I wyobraź sobie, Lino, przeżyłam przez niego porządną chwilę strachu!
— Strachu?

15