Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

Chwilowo, niechaj ci to zaproszenie wystarczy! Więc popołudnie...! O piątej...
Podniosła się z otomany i poprawiła karakułowe futro, którego nie zdjęła.
— Odchodzisz, już? — zapytała Mura, której tyle zapytań cisnęło się na usta. — Wpadłaś tylko, na krótką chwilę?
— Muszę! — zabrzmiała odpowiedź — Wpadłam istotnie tylko na sekundę, aby cię uprzedzić... Zajdę po ciebie o piątej. Tylko...
— Tylko? — powtórzyła niespokojnie Mura, przeczuwając jakąś przeszkodę.
W panieńskim pokoiku rozległ się głośny śmiech Lesickiej. Tym śmiechem pragnęła pokryć zmieszanie. Przystępowała do najważniejszej części powierzonego sobie planu.
— Tylko — powtórzyła — musisz też dać dowód zaufania mistrzowi... Wczoraj wspominałaś w swem zobowiązaniu, że ty i cały twój majątek znajduje się do rozporządzenia bractwa. Oczywiście, była to prosta formalność. Dziś, musisz uczynić drugą formalność, która go niezwykle ujmie.
Mianowicie?
— Złóż, cośkolwiek w darze mistrzowi...
— Jaknajchętniej, tylko...
Lesicka lekko na pozór wyrzucała obecnie ze siebie słowa, choć każde z nich ważyło, niczem ołów.
— Oczywiście, nie żaden przedmiot, ani jakieś głupstewko... Zaznacz naprawdę, że jesteś oddana stowarzyszeniu. Wiem, że pieniędzy nie masz... Ale, daj mu choćby swe weksle, aby poznał, żeś gotowa do ofiar.

54