jemniczej drodze hermetyzmu... I ile czystości powinien posiadać ten, który się do niego zbliża...
— Tak... tak... — mruknęła Lesicka, której policzki płonęły.
Mura odetchnęła, a nawet zawstydziła się w duchu. Jakżeż mogła posądzać, choćby na sekundę, tych ludzi którzy głosili podobnie szczytne hasła, że zachwycali się złem? Naprawdę, zanadto jest dziecinna. Tyradę Bucickiego, zmierzającą do wykazania niebepieczeństw, grożących zbaczającym z prostej drogi, przyjęła za zgoła, co innego.
— Och! Nie obawiam się o siebie! — zawołała z zapałem. — Mnie nigdy nie skuszą niskie i nieszlachetne żądze!
Wydawało się, że w odpowiedzi rozległ się chichot tajemniczej pani Muray, a niesymetryczne oczy Bucickiego strzeliły gwałtownie w rozbieżnych kierunkach. Ale Wryński wiedział, co chciał wiedzieć i miał tej całej sceny dość.
— Tylko powinszować pani mogę czystości charakteru! — rzekł, podnosząc się ze swego miejsca. — Aby tak było i nadal!
Stał wsparty o biurko, założywszy teatralnym gestem jedną rękę za klapę marynarki. Audjencja została skończona. Aby to lepiej podkreślić, pierwszy wyślizgnął się z gabinetu milczący sekretarz, za nim Bucicki, skłoniwszy się nisko Wryńskiemu, a nawet pani Sara, mruknąwszy coś, że niedługo powróci, odeszła z pokoju.
Choć Mura chętnie pozostałaby dłużej, rozumiała, że i jej odejść wypada, tem bardziej, że Lesicka dawno już powstała z miejsca.
Z kolei podniosła się z krzesła.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.
66