Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

sam na sam z Wryńskim szybko i dziwnie ostrym choć nieco przyciszonym głosem wyrzekła:
— Spełniłam moją rolę?
Taki głos mają osoby, w których kiełkuje bunt. Bunt tłumiony lękiem — lecz nagle wybuchający, rzekłbyś, mimo ich woli.
— Owszem! — odparł, trochę zdziwiony.
— Zakończona została moja misja?
— Niezupełnie! — spojrzał jej prosto w oczy.
— Co mam uczynić?
— Wprowadzić tę głupią gęś na ceremonję Bofometa!
Lakierowany pantofelek Lesickiej gwałtownie uderzał o podłogę. Policzki jej płonęły.
— Panie doktorze...
— O co chodzi? — zapytał, tym razem szorstko, niecierpliwie. — Słyszała pani, że jestem zajęty...
— Panie! — wyrwało się jej, niby ktoś inny za nią przemówił, i nie tytułowała już nawet Wryńskiego „doktorem”. — Ja tego nie zrobię! Kategorycznie proszę, aby mnie zwolnić z tego zlecenia.
Oczy Wryńskiego, patrzące do niedawna, na pozór dobrotliwie, stały się złe i groźne.
— Co to znaczy? — syknął — Bunt? Sądziłem, że po wczorajszej naszej rozmowie odeszła pani ochota od grymasów!
Lesicka zbyt była wzburzona, by się pohamować.
— Mam tego wszystkiego dość! — namiętnie wyrzucała z siebie. — Nie nadaję się do tej waszej wyższej moralności, o której przed chwilą wspominał Bucicki! Wyratowaliście mnie kiedyś z przykrej sytuacji, ja wam dałam

68