Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

zato Murę Rostafińską. Ale nie chcę należeć do was duszą i ciałem, nie chcę dalej wam ściągać naiwnych! I stanowczo pragnę, żeby z tą Murą tylko na pieniądzach się skończyło! Pięćdziesiąt tysięcy, duża suma, ale nie zbiednieje przez nią i nie złamie sobie życia! Najwyżej będzie miała naukę, żeby nie szukać dziwacznych przygód.
A ceremonja Bafometa? Za dobrze znam tę ceremonję! Potem, każda kobieta odbiera sobie życie, lub zostaje nierządnicą. Ja do tego ręki nie przyłożę i nie wciągnę Mury! Nawet, nie rozumiem, po co to wam potrzebne? Wogóle, najszczęśliwsza byłabym, gdyby pan mnie uwolnił ze związku...
Na twarzy Wryńskiego pojawił się uśmiech. Lecz oczy nie wróżyły nic dobrego.
— Uwolnił? — powtórzył.
— Tak! Wstrętem mnie napawa to, co wy każecie mi robić!
— Naprawdę?
— Przysięgam!
Wryński pochylił się nagle w stronę Lesickiej tak blisko, że jego twarz prawie dotykała jej twarzy.
— Paniusiu! — warknął. — Czy zapomniałaś o dokumentach, jakie mamy? I pewna sfałszowane papiery i przyznanie się do morderstwa...
Załamała się raptownie.
— Ja... ja...
— Paniusiu! — mówił dalej twardo, nie starając się jej nawet hypnotyzować swym wzrokiem. — Zapomniałaś, że kto poznał nasze tajemnice, tak jak ty, albo jest całkowicie posłuszny, albo żyw od nas nie wychodzi?
— Na...prawdę...

69