Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

Uniósł głowę i spojrzał na nią z ironją.
— Ty o to zapytujesz? Przecież takie proste!
— Nie rozumiem celu?
— Jeszcześ nie poznała naszej organizacji? — począł wyjaśniać. — Najprzód, rzuca się przez zaufanych ludzi, naiwnym, przynętę, iż mogą stać się członkami wszechpotężnego bractwa. Daje się im do zrozumienia, że skoro wstąpią do naszego związku, zdobędą siły i właściwości nadprzyrodzone. Zabiegają oni wtedy z całej mocy, o ten zaszczyt i gdy zostaną przyjęci do Zakonu „Braci i Sióstr Odrodzonych” nie posiadają się z dumy i radości. To faza pierwsza. Później, należy takiego kandydata nakłonić do znaczniejszej pieniężnej ofiary. Skoro ją złożył, badam go sam, chcąc wywnioskować, jaki z niego można wyciągnąć pożytek. Jeśli posiada odpowiednie skłonności, otrzymuje pełne „wtajemniczenie”. O ile ich nie posiada, wykorzystywuje się go w inny sposób...
— No — przerwała — z tej Rostafińskiej nie będziesz miał wielkiej pociechy. Głupia smarkata, naszpikowana mieszczańskiemi przesądami i cnotą. Mało nie umarła ze strachu, gdy Bucicki jął wygłaszać swe teorje.
— Bucicki zrobił tylko to, co mu kazałem, gdyż chciałem Rostafińską wysondować. Masz rację, nigdy nie stanie się „siostrą”. Ale, zadanie spełnione zostało całkowicie...
— Jakto?
Wyciągnął weksle, doręczone mu przez Lesicką, które zrzucił do szuflady biurka.

— Pięćdziesiąt tysięcy! — rzekł. — Suma wcale okrągła! Smarkata dała je Lesickiej, sądząc, że to prosta

72