przestrachu. Przypomniał sobie wczorajszą scenę i niewytłumaczone zjawisko w swem mieszkaniu. Jeśli jeszcze sądził, że uległ omanowi zmysłów, nadal nie mógł wątpić. Był u niego Wryński, w ciele astralnem i wysłuchał całą rozmowę z Grodeckim.
— Wiem, nawet — mówił dalej Wryński, ubawiony ich zdumieniem — w jakim celu panowie przybywają. Ponieważ, cel ten nie jest zbyt pokojowy, sądzę możemy poprzestać na wzajemnem poznajomieniu się, nie podając sobie rąk! Ale, w każdym razie, proszę zająć miejsca. Nie lubię gawędzić, stojąc...
Siadł pierwszy, a oni mimowolnie poszli za jego przykładem. Grodeckiego wprost oszołomiło zachowanie się Kunar Thavy. Spodziewał się, że przyjmie go niegrzecznie, arogancko — nie był jednak przygotowany na podobne lekceważenie. Wryński, bowiem, niby zachowując pozory towarzyskiej grzeczności, wyraźnie traktował ich z góry. Przyprawiło go to, o tem większą złość.
— Skoro pan tak wszystko doskonale wie, panie Wryński, czy też panie Kunar Thava — rzekł ostro — to powinien pan również wiedzieć, że przyszedłem go prosić, aby raz na zawsze zechciał pozostawić w spokoju moją narzeczonę...
Wryński podniósł wysoko swe czarne brwi do góry.
— Pańską narzeczonę? Nie rozumiem?
— Doskonale pan rozumie! Pannę Murę Rostafińską!
— Nie znam!
— A twierdził pan, przed chwilą, że znakomicie jest poniformowany o celu naszej wizyty?
Wykonał jakiś nieokreślony, rzekłbyś protekcjonalny,