Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

huch ręką — a Różyc wpił się wzrokiem w połyskujący na palcu wielki biskupi sygnet.
— Wyczytałem w kliszach astralnych — odrzekł — że odwiedzi mnie dwóch panów, których nazwiska brzmią Grodecki i Różyc i że będą rościli do mnie jakieś pretensje! Nie mogłem, jednak się domyśleć, że o narzeczoną chodziło. Szczególniej, że nie mam przyjemności znać takiej osoby!
Grodecki zagryzł wargi.
— Wykręty! — mruknął.
Wryński spojrzał mań, niczem nauczyciel karcący żaka.
— Nigdy się nie wykręcam! — wymówił dumnie. — Cóż więcej panowie powiedzą?
Różyc milczał dotychczas. Przyglądał się z zaciekawieniem temu całemu „okultyzmowi” na pokaz, porozwieszanemu w gabinecie „mistrza”. I obrazom duchów i demonów i patentom jakichś lóż wolnomularskich i wielkiemu portretowi Wryńskiego, przedstawiającym go we fraku, przybranym w nieznane ordery. Ta cała dekoracja, obliczona na zaimponowanie głupcom, napełniła go niesmakiem. Gniewem przejmował tom Kunar Thavy. Postanowił zabrać głos.
— Szanowny panie! — oświadczył. — Mój przyjaciel, ma rację! Po co, te wykręty? Zagrajmy lepiej w otwarte karty...
— W otwarte karty?

— Tak! Wczoraj wieczorem, był pan łaskaw mnie odwiedzić w postaci astralnej i dlatego znane mu jest nazwisko pana Grodeckiego i szczegóły naszej rozmowy. Odwiedził mnie pan, bo wyczuwa, że od pewnego czasu

77