prawdę, zbyteczną wykonałem wycieczkę. Bo jest pan tylko zaruzumiałym młodym człowiekiem, który w dziedzinie okultyzmu nie orjentuje się wcale i nie posiada przeciw mnie żadnych dowodów!
Różyc poczerwieniał.
— Możliwe odparł nie mniej ostro — że w dziedzinie okultyzmu umiem mniej od pana, bo nie hołduję tym siłom, od których pan czerpie swą moc! Co zaś się tyczy dowodów? Niech, pan nas nie lekceważy, panie Wryński i nie doprowadza do ostateczności. Sam pan wie, że hrabianka Iza M., zanim pod pańskim wpływem popełniła samobójstwo, odwiedzała mnie często i niejedno mi powtórzyła o pańskich praktykach. I o tajemnicy pewnej ceremonji... Jak wy to nazywacie? Ceremonja ku czci Bafometa...
Wryński nigdy się nie spodziewał, że która z jego adeptek popełni podobną niedyskrecję. Nie dał, jednak, nic poznać po sobie. Przeciwnie, stał się jeszcze więcej arogancki.
— Panie Różyc! — postąpił z za biurka naprzód kilka kroków. — Dość mam tej całej rozmowy i pańskich insynuacji. Wiem, że rozgłasza pan przeróżne brednie o mojej osobie, że jestem przyczyną samobójstw, jaskie w ostatnich czasach miały miejsce w Warszawie, że odprawiam „czarne msze” na których się dzieją wyuzdane orgje i że hołduję szatanowi! Niechaj, pan to plecie w dalszym ciągu! Nawet, powiadomi o tem władze! Bardzo proszę! Tylko mała przyjacielska uwaga. Prócz, czczej paplaniny, należy posiadać przeciw mnie jakieś materjały, dokumenty... Pan zaś roznosi tylko plotki, za które może odpokutować! A najlepszym dowodem, jak mało liczę się