Ale, w Różyca wstąpiła nowa otucha.
— Czekaj! — zawołał. — Nie wolno poddawać się przygnębieniu! Dusi nas, bo sądzi, że nie mamy dowodów, a twoja panna Mura stanie po jego stronie? Jeszcze nie koniec! Walka dopiero rozpoczęta... Może cudem, uda mi się zdobyć te dowody i pokażę mu, że zawcześnie mnie lekceważył...
— Zdobędziesz dowody? — bez przekonania powtórzył inżynier.
— Tak! Istnieje pewna pani, nazwiskiem Lesicka! Słyszałem, że nienawidzi Wryńskiego, jak nikt go nie nienawidzi. O ile, zechce być szczera...
— Sądzisz? Ale, czy zechce?
— Uczynię, wszystko, co w mej mocy... Będę się starał ją przekonać! Dziś, wiczór udam się do niej...
Szli w milczeniu. Mroźny wiatr chłodził ich rozpalone twarze, a śnieg skrzypiał pod nogami.
— Lesicka? — mruknął Grodecki — Po raz pierwsy słyszę podobne nazwisko.
Nie wiedział, że wczoraj otarł się o nią, wychodząc od Mury. Teraz, w myślach rozważał, czy Różyc nie łudzi się znów, przeceniając swe siły i czy tu wolno mu się uchwycić za tę wątłę nitkę nadzieji.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.
85