Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sekta djabła.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

Próżno, starała się pocieszyć Izę, z całego serca przeklinając Wryńskiego. Po upływie trzech dni — hrabianka, świadoma swego upodlenia, odebrała sobie życie...
Obecnie, z kolei, Rostafińska...
I Mura umrze. I Mura nie zniesie swej hańby. A ona, ma być zbrodniarką? Na jej sumieniu drugie ma zaciążyć życie? Zresztą, jaki oczekuje ją los? Czy Wryński, przez zemstę, zauważywszy opór Liny, nie zmusi jej, by tym razem przyjęła czynny udział w potwornej „ceremonji”? Nie miała wielu skrupułów moralnych i niejeden przez jej alkowę przewinął się mężczyzna, ale „to?”
Nie, raczej śmierć!
Coraz mocniej obejmowała biedna Lina swemi dłońmi rozpaloną głowę, daremnie szukając wyjścia ze straszliwego położenia i długo, zapewne, szukałaby go daremnie, gdyby w tejże chwili w przedpokoju nie rozległ się dzwonek.
Drgnęła.
— Ach, to prawdopodnie ten sam gość przybył, który przedtem ją odwiedził! Któż taki?
W nastroju, w jakim się znajdowała, nie miała ochoty, ani na flirt, ani na dłuższą rozmowę. Postanowiła, jaknajprędzej pozbyć się intruza.
Z przedpokoju dobiegł skrzyp otwieranych przez służącę drzwi, następnie kilka cichych zdań i rozległo się stukanie w drzwi salonu.
— Proszę! — zawołała, nie podnosząc się z tapczana, ale przebierając możliwie pogodną minę.

Drzwi rozwarły się, a na progu stanął nieznajomy mężczyzna. Lat czterdziestu, wysoki, ubrany starannie. Spoglądał na Lesicką z pewnem zażenowaniem.

91