kulawy, źle odziany, obrośnięty, o ponurem i niewzbudzającem zaufania spojrzeniu.
Człowiek ten — jak później ustalono nazwiskiem Tymoteusz Castellan — pracował uprzednio, jako robotnik garbarski, lecz uległszy nieszczęśliwemu wypadkowi ręki, oddawna porzucił pracę, aby włóczyć się z miejsca na miejsce, cyganiąc i naciągając na pieniądze naiwnych, jak tylko się dało i gdzie tylko się dało. Występował w charakterach różnych: bądź magnetyzera, bądź znachora cudotwórcy, czasem nawet czarodzieja, czarownika. W tej jednak okolicy go jeszcze nie znano, ani też nie znano jego sprawek.
Gdy zapukał do domku pana Huguesa zamieć szalała na dworze. Błagał o przytułek i pożywienie, znużony drogą — a gospodarz mimo, iż pewną obawą przejęła go powierzchowność nieznajomego, kierowany litością, otworzył drzwi i udzielił gościny, czego później miał głęboko pożałować. Zaznaczyć należy, iż pragnąc niezawodnie wzbudzić litość, Castellan bełkotał niewyraźnie, udając niemotę.
Znalazłszy się za stołem, intruz swem zachowaniem zwrócił na się ogólną uwagę: zanim napełnił szklankę, wykonywał nad nią jakieś dziwaczne ruchy, rzekłbyś kreślił krzyże w powietrzu, po wychyleniu zaś trunku się żegnał. Wystarczyło to całkowicie, aby rozognić zaściankową, wiejską ciekawość. „Prorok to pewnie!” — pobiegł szept i na wieść o pojawieniu się tajemniczego człowieka
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sztuka i czary miłości.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.
106