Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sztuka i czary miłości.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

Dotychczas zeznania świadków brzmią skąpo, zapewne dla tego, iż para mało zwracała na się uwagę i jej bacznie nie obserwowano — lecz gdy dnia trzeciego, wędrując dalej zatrzymują się oni we wsi Capelude — szczegóły sypać się poczynają, niczem z rogu obfitości.
Zamieszkują u jednego z wieśniaków, niejakiego Coudroyer a zachowanie ich poczyna być tak niezwykłem, iż na wieść o dziwnej parze, sąsiedzi zbiegają się tłumnie. Józefina, w ich obecności, na zmiany to darzy pieszczotami kochanka, zwąc go swem „szczęściem”, „skarbem” i „bogiem”, to znów odpycha ze wstrętem i zgrozą, głośno jęcząc i błagając, by nie uważano ją za nierządnicę.
— „Temu” najsilniejsza kobieta się nie oprze! — woła, mając snać na myśli jakąś siłę tajemną, pod której przymusem pozostaje. — Nikt się temu nie oprze! To straszne! Zabierzcie mnie! Zabierzcie, zabierzcie...
Przytomni nie wiedzą, co sądzić, bo już po chwili, znów pada w ramiona kochanka. Wieczorem jednak pragnie Józefina nocować z jedną dziewczyną, zdala od Castellana, w domu sąsiednim. On przeciwstawia się stanowczo, jednak ona nie ustępuje. Wtedy, aby złamać opór, wykonywa parę dziwnych znaków — niektórzy później twierdzili, iż li tylko lekko dotknął jej piersi i czoła. Pada natychmiast omdlała i tak pozostaje trzy kwadranse. Mimo tego stanu Castellan każe Józefi —

110