Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sztuka i czary miłości.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

sam prosił — krępował go i dręczył. Nie aby był zazdrosny — czyż można było podejrzewać Walerję — lecz w swoim przyjacielu nie poznawał dawnego towarzysza. Wszystko to obce, niewiadome, nowe, które Mucjusz wyniósł z sobą z dalekich krain, — i co zdawało się weszło mu w ciało i krew — wszystkie te magiczne sposoby, pieśni, trunki, ten niemy malajczyk, nawet ta odurzająca woń, którą przesiąkła odzież, włosy, rzekłbyś oddech Mucjusza — wszystko to budziło w Fabjuszu uczucie podobne do podejrzliwości a może nawet do strachu. Czemu ten malajczyk, usługując do stołu, tak nieprzyjemnie spogląda na niego, Fabjusza? Doprawdy, przypuścićby można, iż rozumie po włosku. Mucjusz mówił o nim, że tracąc język uczynił on wielką ofiarę, w nagrodę za co obdarzony został siłą niezwykłą. Jaką siłą i w jaki sposób mógł on ją zdobyć za tą cenę straszliwą? Wszystko to bardzo dziwne i bardzo niezrozumiałe!
Fabjusz udał się do żony, do sypialni — leżała w ubraniu na łóżku — lecz sen nie kleił jej powiek. Gdy posłyszała jego kroki drgnęła później ucieszyła się tak, jak wtedy w ogrodzie. Fabjusz usiadł obok na łóżku, wziął Walerję za rękę i pomilczawszy nieco zagadnął — co to za niezwykły sen przeraził cię tak ostatniej nocy? I czy nie był ów sen w rodzaju tego, o którym opowiadał Mucjusz? Walerpoczerwieniała i szybko odparła.
— O nie, nie... widziałam straszliwego potwora, pragnącego mnie pożreć!

61