Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sztuka i czary miłości.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

żonki, pochwalił ten zamiar, wszak pater Lorenzo mógł służyć jej dobrą radą, rozwiać wątpliwości... Pod ochroną tedy czterech służących udała się ona w zamierzoną drogę, a Fabjusz pozostał w domu sam, błądząc to po pokojach to po ogrodzie targany gniewem, obawą i nieokreślonemi podejrzeniami, pragnąc pojąć co właściwie z żoną dziać się mogło.
Zachodził parokrotnie do pawilonu, lecz Mucjusz jeszcze nie powrócił a sługa malajczyk spozierał na niego, niby bałwan bronzowy z lekkim — jak się Fabjuszowi wydawało — ironicznym uśmiechem.
W tym czasie Walerja wyznała wszystko spowiednikowi, nie tyle ogarnięta wstydem, co przerażeniem. Mnich wysłuchał uważnie, odpuścił jej grzech mimowolny, pobłogosławił a powymyślawszy w duchu „czary djabelskie jakieś... tak tego zostawić nie można!... pod pozorem, iż pragnie ostatecznie ją uspokoić, wraz z nią udał się do willi.
Ujrzawszy mnicha — Fabjusz zaniepokoił się nieco ale doświadczony starzec z góry już sobie ułożył, co ma mu powiedzieć. Pozostał z nim sam na sam nie zdradzając oczywiście małżonkowi tajemnicy spowiedzi, radził oddalić niebezpiecznego gościa, który swemi opowiadaniami, muzyką, zbytnio podnieca chorobliwie wyobraźnię Weroniki. Pozatem wedle zdania padre — Mucjusz już poprzednio nigdy wielką gorliwością dla wiary się nie odznaczał

65