Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Sztuka i czary miłości.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

smucić. Chory? — Lecz wszak parę godzin temu jeszcze widziałem nieboszczyka?
Fabjusz powrócił do Walerji. Obudziła się, podniosła głowę. Małżonkowie zamienili długie wieloznaczące spojrzenie.
— Niema go już! — wyrzekła.
Fabjusz drgnął. — Jakto niema? Czyżbyś...
— Wyjechał? — dalej pytała.
— Nie jeszcze — odrzekł, czując, iż ciężar mu spada z serca — ale dziś odjeżdża!
— Nigdy go już nie ujrzę?
— Nigdy!
— A te sny się nie powtórzą?
— Nie!
Walerja radośnie odetchnęła i wyciągnąwszy ręce do męża, zawołała.
— Nigdy, nigdy nie będziemy mówili o nim! Nie wyjdę z pokoju dopóki nie odjedzie! Teraz przyszlij mi służebne... ale... zaczekaj... zabierz to... zabierz... wskazała na naszyjnik z pereł leżący na nocnym stoliku, naszyjnik podarowany jej przez Mucjusza — i wrzuć do najgłębszej studni... Obejmij mnie, jam twoja Walerja! — i nie przychodź, dopóki tamten nie wyjedzie!
Fabjusz wziął naszyjnik — perły wydały mu się matowemi — i spełnił rozkaz żony. Później błąkał się po ogrodzie, spoglądając na pawilon, koło którego już kręcili się ludzie, wynosząc skrzynie, i jucząc je na konie. Nieprzeparta ciekawość ciągnęła Fabjusza, aby ujrzeć raz jeszcze, co dzieje

72