Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

nej osobie. Był uśmiechnięty, wyelegantowany, w nowym garniturze i jaskrawym krawacie.
— Jak się masz! — mocno potrząsnął moją dłonią, po czym nieproszony rozwalił się na kanapie, założył nogę na nogę i wyciągnąwszy ciężką, srebrną papierośnicę, zapalił papierosa. — Wcale nie cieszysz się, że mnie widzisz?
Moja twarz nie wyrażała zachwytu.
— Odszukał mnie pan? — wymówiłem.
— Wcale nie było trudno! — zaśmiał się. — Łatwo ustalić w biurze meldunkowym adres Antoniego Korskiego.
Istotnie byłem zameldowany w hoteliku, jako Antoni Korski ze względu na toczące się dochodzenie. Skrzywiłem się lekko.
— No, tak...
— Nie cieszysz się? — powtórzył. — A myślałem, że bardzo cię uraduje mój widok. Tyle czasu nie miałem szczęścia cię oglądać, chłopaku! Ładnie tak zapominać o starych przyjaciołach, żebym cię aż musiał odnajdywać przez biuro adresowe! Myślałem, że odwiedzisz mnie... A tu trzy miesiące i nic...
— Myślałem — odparłem — że obawiając się nieprzyjemności, opuścił pan Warszawę. Wtedy tak prędko uciekł pan z pałacu. Zresztą, przyznaję się, nie usiłowałem szukać pana. Nie mamy z sobą żadnych wspólnych interesów.
— Nie mamy?
— Tak sądzę!
— Źle sądzisz, mój mały!

— Panie Kowalec! — zawołałem, nazywając „szefa“ właściwym nazwiskiem. Skończmy z tymi poufałościami, z tym tykaniem i „małym“! Zadowo-

98