Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

przebywać w hotelu pod nazwiskiem Korskiego, dzięki papierom, jakie panu doręczyłem?
Zbladłem.
— Cóż to znaczy? Muszę występować pod tym nazwiskiem, choćby ze względu na komisarza Relskiego.
— A gdybym ja tak wszystko opowiedział komisarzowi?
Zimny dreszcz przebiegł mi wzdłuż pleców.
— Szantaż?
Twarz Kowalca przybrała dobroduszny wyraz.
— Wcale nie mam zamiaru straszyć! Ale z tego co powiedziałem, wynika, że nie należy nigdy gardzić starymi znajomymi. I nie należy być ważnym.
Odetchnąłem.
— Nie jestem ważny! — mruknąłem.
— No, no, nie powiem! — skrzywił się ironicznie. — Prócz tego, też coś wiemy. Pan Stasio Borowski, który już przestał być sekretarzem barona, wciąż lata do pałacu, bo panna Lili patrzy nań łaskawym okiem. Ho... ho... Wyrośniemy, naprawdę na wielkiego pana, bo pałac stanowi własność panienki... Tylko zginęły znowu papiery...
— Wypraszam sobie... — zaczerwieniłem się gwałtownie.
— Znowu obraziliśmy się! Wcale dotknąć nie chciałem! No, ale gadajmy poważnie — porzucił błazeński ton. — Nie przychodzę tu, jako wróg, tylko jako przyjaciel, gdyż chociaż nie zasługujesz na to, przepraszam — poprawił się — nie zasługuje pan na to, pragnę wam w tej całej sprawie dopomóc.
— Pragnie pan dopomóc?

— Tak! Powiedziałem już, że czasami potrafię

100