Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

nąc widocznie zachować na własność rzadkie zwierzę, nie tylko nie zawiadomiła policji, że szympas znajduje się u niej, ale wypierała się obecnie, że ma cośkolwiek wspólnego z małpą, stanowiącą własność barona Gerca. Nie było to, oczywiście, zbyt piękne postępowanie i rozumiałem, czemu tak zmięszała się, kiedy powiedziałem, kim jestem. Tedy, zagadka Dżoka częściowo została wyjaśniona.
Tylko, ten głos? Znajomy wydał mi się głos owego mężczyzny, który odezwał się z przyległego gabinetu, zaciekawiony moją przedłużającą się rozmową z Werberową. Opiekun Dżoka? Trzeba było mieć naprawdę dziwne upodobania, aby przyjaźnić się z podobnie wstrętną bestią.
— Panno Lili — odezwałem się, znalazłszy się w pałacu i całując jej rączkę na powitanie. — Przynoszę pani dwie wielkie sensacje!
— Jakie?
— Przede wszystkim, odnalazłem Dżoka! — tu opowiedziałem, w jakich okolicznościacsh miałem przyjemność zetknięcia się z małpą.

— Jestem również przekonana — odrzekła, wysłuchawszy mojej relacji — że to Dżoko. Dwóch takich szympansów nie ma w Warszawie i ma pan całkowitą rację, że pani Werberowa obecnie ukrywa prawdę, w obawie, aby jej nie odebrano ulubieńca. Winszuję jej tylko tego ulubieńca! Przy swoim łajdackim charakterze, Dżoko prędzej, czy później taki kawał jej urządzi, że najlepiej będzie ukarana za to, że go sobie przywłaszczyła. Nie myślę się dopominać o tego potwora, niechaj uszczęśliwia doktorową. Wątpię również, by zależało na nim Jerzemu, choć na spadek po ojcu jest nadzwyczajnie chciwy.

109