Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pozostawmy więc Dżoka w spokoju! — uśmiechnąłem się. — Druga wiadomość, jaką przynoszę, jest daleko poważniejsza. Jestem na tropie siwowłosej kobiety.
Lili aż klasnęła w ręce.
— Anny Kolb? W jaki sposób?
Ponieważ, nie miałem już poprzednio przed nią tajemnic, opowiedziałem szczegółowo o wizycie „szefa“ i o tym, że obiecywał dzisiejszego wieczoru jeszcze naprowadzić mnie na ślad tajemniczej zbrodniarki.
— Byłoby to doskonale! — zawołała. — Tylko... — raptem zasępiła się tej twarzyczka.
— Tylko?
— Dziwnie nie mam zaufania do tego Kowalca. Czy to nie jaki podstęp?
— Jakiż miałby być podstęp! — zaprzeczyłam gorąco. — Wierzę, że pragnie nam dopomóc, bo mu chodzi o wynagrodzenie. Dziesięć tysięcy, ładna sumka! Rozpocznie uczciwe życie.
— Może uprzedzić komisarza Relskiego?
— W jakim celu? Żeby mnie i Kowalca narazić na przykrości? Wie pani najlepiej, w jakim jestem dwuznacznym położeniu. Zresztą Kowalec nie będzie współpracował z policją. To już zasada podobnych panów!
— Oby udało się! — wymówiła w zamyśleniu, po czym dodała po chwili. — I tu w pałacu zaczynają się dziać rzeczy niezwykłe.
— Znowu? — zdziwiłem się.
— Od pewnego czasu, wydaje mi się, że słyszę jakieś stąpania, chodzenie...

— Cóż to znaczy?

110