od Kowalca. Może co zaszło i wyprawa dzisiejsza została odłożona na kiedy indziej. Czemuż mnie o tym nie zawiadomił?
Za to pan radca, posłyszawszy, że jestem, zjawił się u mnie.
— Cóż załatwił pan sprawę z małpą? — zapytał.
— Tak, jest! — odrzekłem poważnie. — Służy wszelką satysfakcją i obiecuje, że nie zagra więcej na nosie!
— To i dobrze, panie dobrodzieju! Ale, czegóż pan tak sam siedzi? Chodź pan do mnie. Jest u mnie jedna śliczna panienka, chciałaby pana poznać.
Mało nie roześmiałem się na głos, wiedząc, jakiej kategorii panienki zaszczycały radcę swymi odwiedzinami i jaki był zabawny w swych miłosnych zalotach. Toć i teraz sapał ogniście a zwycięski, pełny zadowolenia uśmiech igrał na jego ustach.
— Niestety, panie radco! Skorzystałbym z zaproszenia, ale oczekuję na kogoś.
— No, to co? Powiedz pan numerowemu, że jest pan u mnie...
— Kiedy...
— Et, nie bądź pan nudny, panie dobrodzieju! Powtarzam, panna Ziutka nalega: przyprowadź i przyprowadź sąsiada.
Nie wiedziałem, czemu przypisać tę niespodziewaną sympatię panny Ziutki. Ale radca pochwycił mnie za ramię i prawie siłą powlókł za sobą.
— A chodźże pan...
Nie wypadało opierać się dłużej. Zresztą, sądziłem, że Kowalec już nie przybędzie. Cóż mi szkodziło zajść do radcy i rozerwać się trochę. To też uprze-