Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

dziwszy numerowego, że jestem u pana Dudziela, podążyłem w ślad za nim.
Pokój radcy był znacznie większy od mojego i urządzony z pewnym szykiem. Na ścianach wisiały fotografie różnych mocno obnażonych piękności — pamiątki konkiet miłosnych gospodarza. Co prawda podobnymi triumfami mógłby poszczycić się każdy warszawiak, o ile tylko częściej spacerowałby wieczorem po głównych ulicach miasta. Na stoliku, przysuniętym do otomany widniała napoczęta butelka krajowego wina, ciastka, owoce i przekąski — na otomanie zaś zajmowała miejsce królowa tej zabawy, modnie platynowa osóbka, dość przystojna, ale umalowana, o wyzywającym wyglądzie.
— Panna Ziutka i pan Korski, mój sąsiad! — zapoznał nas radca. — Ten sam, z którym pani chciała tak koniecznie zaznajomić się!
— Czyżby? — zapytałem, zajmując miejsce. — Czemu zawdzięczam to wyróżnienie?
— Ot, tak! — zaśmiała się wesoło urocza osóbka. — Widziałam pana kiedyś na korytarzu, to i prosiłam radcę, żeby przyprowadził. Weselej będzie.
Nie przypominałem sobie, żeby ją kiedy spotkał, ale było mi to obojętne.
Nalała mi wina.
— Napijmy się! Ach, ty foko! — zawołała nagle, wymierzając klapsa radcy, który usiadłszy przy niej położył jej rękę bezceremonialnie na kolanie. — Jak zachowujesz się!

Obciągnęła niby sukienkę, ale rezultat tego manewru był taki, że jeszcze więcej pokazała swą zgrabną nóżkę w cielistej pończoszce i lśniącym lakierku.

113