Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

Ubawiony patrzyłem na pannę Ziutkę, która widocznie zamierzyła mnie skokietować.
— Przecież mówiłaś, że mnie kochasz! — sapnął radca, a jego wyłupiaste oczy wyszły prawie na wierzch, wpijając się w ładną nóżkę.
— Prawdziwy z ciebie dudziel!
Drwiny z nazwiska nieco dotknęły radcę. Postarał odciąć się:
— Kobieta jest, jak cebula — odrzekł sentencjonalnie, gdyż lubił cytować różne „miłosne aforyzmy“ — płaczesz, ale ją jesz! Trudno na nią gniewać się, bo została stworzona z krzywego żebra adamowego i jeśli Bóg jej dotychczas nie wyprostował, i człowiek nie wyprostuje...
Głpstwa pleciesz! — zachichotała Ziutka. — Wy, mężczyźni, wciąż wymyślacie na kobiety, a żyć bez nich nie możecie ani chwili. Sam jesteś mądry, jak żebro adamowe... Lepiej nam otwórz nową butelkę wina, bo ta skończyła się już...
Radca posłusznie powstał z otomany i powędrował do szafki, znajdującej się w rogu pokoju, w której przechowywał swe zapasy.
Ziutka błyskawicznie pochyliła się ku mnie.
— A ja mam do pana naprawdę interes! — szepnęła szybko, tak że nie mógł jej posłyszeć radca zaprzątnięty obecnie wyszukiwaniem butelki.
— Pani, do mnie? — uśmiechnąłem się, sądząc, iż syrena, której pantofelek wciąż trącał moją nogę, pragnie mnie uwieść, korzystając z tego, że jej podtatusiały adonis jest zajęty czym innem. — Słucham.

Ale twarz Ziutki raptem spoważniała i straciła swój wyzywający wyraz.

114