Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nazywa się pan, Korski? Był pan sekretarzem barona Gerca?
— Tak! — zdziwiłem się mocno.
— Mogłabym panu wiele powiedzieć...
— W sprawie porwania?
— Może... Dlatego prosiłam tego idiotę, żeby przyprowadził pana...
— Naprawdę, jestem zaciekawiony! Co pani wie?
— Nie teraz, nie przy tym frajerze... Wyjdziemy razem, odprowadzi mnie pan...
Skinąłem głową. Radca ukończył właśnie odkorkowywanie butelki i powracał do nas. Musiał coś nie coś pochwycić z naszej rozmowy, ale wytłumaczył ją sobie po swojemu.
— Już pana uwodzi? — bąknął niby dobrodusznie, lecz z odcieniem zazdrości. — Oj, ta Ziutka! Ale niech pan pamięta, że istnieje w Hiszpanii przysłowie: nie wierz bykowi z przodu, bo bodzie, koniowi z tyłu, bo kopie, a kobiecie ze wszystkich stron...
— To też za grosz nie wierzę pannie Ziutce! — zawołałem żywo, zamieniając z nią porozumiewawcze spojrzenie.
Oświadczenie to widocznie udobruchało pana Dudziela. Nalał wina, znów zasiadł na kanapie i począł manewrować swą tłustą, czerwoną łapą koło kolana panienki, czego mu teraz nie broniła.

Pokrywałem uśmiechem zdumienie. Nawet tu, w numerze radcy napotkałem zupełnie obcą dziewczynę, która chciała mi służyć rewelacjami. Jakimi? Wyjdziemy razem i wszystkiego się dowiem. Będzie to odszkodowanie za Kowalca, bo ten już chyba nie przyjdzie, łajdak.

115