Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

Rozmyślanie to raptem przerwało pukanie i drzwiach ukazała się twarz numerowego.
Drgnąłem. Więc jednak Kowalec! Zerwałem się ze swego miejsca.
— Idę! Przepraszam państwa — zwróciłem się do Ziutki i radcy — ale muszę odejść. Przyszedł właśnie do mnie znajomy, na którego oczekiwałem!
Radca nie usiłował mnie zatrzymować, widocznie rad, że mu ubywa współzawodnik. Ziutka zrobiła zdziwioną minę.
— Powróci pan?
— Nie wiem. To będzie zależało!
Twarzyczka jej przeciągnęła się. Widocznie poczuła się dotknięta.
— Nie wie pan? A ja sądziłam...
— Panno Ziutko, to naprawdę bardzo poważna sprawa!
— Jak pan uważa. Oby tylko nie żałował później...
Radca przerwał ten niezrozumiały dla niego dialog.
— Nie zatrzymuj go, złotko! — rzekł. Toć człowiek naprawdę zajęty. Pewnie, chce zarobić. A dziś złotówkę ciężej dogonić, niż pannę.
— Wcale nie zatrzymuję! — mruknęła i odwróciła się.
— Zobaczymy się jeszcze! — rzuciłem na pożegnanie.

Przykro mi było, że obraziła się, lecz spotkania z Kowalcem przecież nie mogłem odłożyć. Zresztą wiedziała, gdzie mnie odszukać, a treść informacji mogły stanowić zwykłe plotki. Skłoniłem się i wyszedłem na korytarz.

116