Nie zobaczyłem tam, ku mojemu zdziwieniu, Kowalca. Natomiast, przy drzwiach mego pokoju stał mały oberwus, dwunastoletni może chłopak, który zbliżył się do mnie.
— Pan Korski?
— Tak!
— Kazali mi to oddać! — wyciągnął zmięty list z kieszeni.
— Kto? — pochwyciłem papier.
— Tam, napisane! — zawrócił i począł się oddalać.
— Czekaj, może będzie odpowiedź!
Ale, łobuziak już biegł po schodach.
— Co za gamoń! — mruknąłem, rozrywając kopertę.
Zawierała niewielką kartkę z kilkoma zdaniami, skreślonymi ołówkiem, niewprawnym pismem. Brzmiały one:
„Proszę natychmiast udać się na Grochów, Dojedzie pan do ostatniego przystanku tramwajowego i tam wysiądzie. Po lewej stronie jest ulica, prawie niezabudowana, a w odległości stu kroków drzewo. Uda się pan tam. Będę oczekiwał koło drzewa. Pośpiech!“
Na kartce nie widniał żaden podpis, ale nie ulegało wątpliwości, że pochodzi od Kowalca i tylko on mógł mi ją przysłać.
Pośpiech! Spojrzałem na zegarek. Wpół do jedenastej. Nie ma chwili do stracenia!
Szybko ubrałem się w palto, pochwyciłem kapelusz i wybiegłem z hoteliku. Wskoczyłem do pierwszej napotkanej taksówki.
— Grochów! Ostatni przystanek tramwajowy!