Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

stole. W głębi znajdowało się łóżko. Z trudem rozróżniłem na nim zarysy jakiejś postaci.
— Widzi pan — powtórzył — ona...
Wpiłem się wzrokiem. W rzeczy samej na łóżku leżała kobieta. W ubraniu. Zdawało mi się, że widzę włosy. Spoczywała, nieruchoma.
— Śpi?
— Przypuszczam, że umarła! — posłyszałem odpowiedź.
— Umarła? — drgnąłem. — Co się stało? Zabito ją?
— Zaraz pan się dowie wszystkiego!
— Gdzie jest Kowalec, powtarzam? Co znaczą te zagadki?
— Na pewno jest w domu! Kobieta nie żyje, możemy śmiało tam wejść...
Wyprostował się i nie zachowując już żadnych ostrożności, podążył w kierunku wejścia. Szedłem za nim, drżąc z wewnętrznego podniecenia. Zamordowano Annę Kolb? Kto? Kowalec? W jakim celu?
Wnet znaleźliśmy się w domku, który wydawał się całkowicie pusty i przez niewielki przedsionek weszliśmy do izdebki, którą już przedtem widziałem przez szparę w okiennicy.
Tak! Na łóżku leżała siwa kobieta, twarzą odwrócona do ściany.
— Niech się pan zbliży do niej, bez obawy! — wymówił drwiąco apasz. — Umarli nie są groźni! Nie zbudzi się, na pewno...

Skierowałem się do łóżka i pochyliłem się nad nią, chcąc przekonać się, czy kobieta umarła istotnie, gdy wtem stała się rzecz nieoczekiwana.

121