Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

Świeca raptem zgasła, widocznie zdmuchnięta przez apasza, a w tejże samej chwili, kobieta, którą poczytywałem za nieżywą, porwała się ze swego posłania i pochwyciła mnie palcami za gardło.
Napad nastąpił tak niespodziewanie i uczyniła to z taką siłą, że tylko zduszony okrzyk wydobył się z mej piersi.
Jednocześnie ogarnęła mnie wściekłość. Żeby w podobny sposób zadrwić ze mnie i wciągnąć w zasadzkę? Psubrat, Kowalec... Och, miała rację Lili.
Rzuciłem się do tyłu, pragnąc się uwolnić z uścisku i na oślep począłem wymierzać uderzenia. Kilka z nich musiało być celnych, poczułem, że uderzam w czyjąś twarz, twarz zepewne kobiety, posłyszałem zduszony jęk i uścisk osłabł.
— A, bandyci, łajdaki! — ryknąłem, korzystając z tej przerwy.
Starałem się cofnąć do ściany, pojmując, że większe niebezpieczeństwo grozi mi ze strony draba, który w podstępny sposób zwabił mnie do tego domu, a teraz czaił się w ciemnościach.
Raz więc jeszcze z całej siły uderzyłem napastniczkę i już poza sobą czułem coś twardego, gdy potężny cios spadł na moją głowę. Później drugi... Zachwiałem się i runąłem na podłogę. Straciłem przytomność. W ostatniej chwili wydawało mi się, tylko, że słyszę łomotanie do drzwi.

Kiedy ocknąłem się, spostrzegłem, że znajduję się na łóżku, tym samym, na którym leżała niedawno rzekomo zmarła kobieta. Na stole paliła się z powrotem świeca, nade mną pochylał się komisarz Relski, a w głębi pokoju stało kilku wywiadowców, ubranych po cywilnemu.

122