Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nareszcie oprzytomniał pan! — wymówił z uśmiechem. — Nie zrobili panu wielkiej krzywdy. Tylko siniak pozostanie! Ot, co znaczy chcieć współzawodniczyć ze mną i bawić się w domorosłego detektywa!
— A oni? — zawołałem.
— Uciekli! — grymas niezadowolenia wykrzywił twarz komisarza. — Uciekli, korzystając z ciemności.
Z trudem podniosłem się z łóżka. Szumiało mi jeszcze porządnie w głowie.
— Skąd pan znalazł się tu, panie komisarzu?
— Zawiadomiła mnie o wszystkim panna Lili. Odrazu ta cała wycieczka wydała się jej podejrzana. Dlatego śledziliśmy pana przez cały czas, odkąd pan wyszedł z hotelu i przybyliśmy w ślad za nim. Widziałem, jak pan stał koło drzewa — przypomniał mi się cień, spostrzeżony z daleka. — Niestety, spóźniłem się o kilka minut i nie pochwyciłem przestępców. Nie wiedziałem, że istnieje boczne wyjście. Bardzo niebezpieczni zbrodniarze. Gdzie pan z nimi zetknął się?
Więc to Lili mnie uratowała, kochana dziewczyna! Drgnąłem jednak w pierwszej chwili, kiedy z ust komisarza posłyszałem jej imię, obawiając się, że wyznała mu wszystko. Ostatnie zapytanie uspokoiło mnie całkowicie.

— Jakiś nieznany drab — skłamałem, nie mogąc, ze względu na moją osobę wymienić Kowalca, choć trzęsło się przeciw niemu we mnie wszystko — zgłosił się do hotelu i obiecał mi wskazać kryjówkę siwowłosej kobiety. Byłem na tyle lekkomyślny, że

123