— Pan baron nie przyjmuje nikogo!
— Mnie przyjmie napewno — odrzekłem spokojnie — przychodzę z polecenia prezesa Morowskiego. Oto list od niego.
List zniknął za drzwiami, drzwi zatrzasnęły się szybko i pozostałem sam na tarasie pałacyku.
— Trzeba poczekać — pomyślałem sobie.
Upłynęło kilka minut i nikt nie zjawił się z powrotem. Już począłem się obawiać, czy lokaj nie podarł wogóle listu nie wspominając o nim baronowi, aby w ten sposób najprędzej pozbyć się intruza, gdy znów rozległy się kroki i tym razem drzwi rozwarły się szeroko.
— Pan baron prosi!
Ledwie stłumiłem radosny wykrzyknik. Udało się!
Znalazłem się wewnątrz i służący zatrzasnął drzwi za mną.
Przyjrzałem mu się doskonale. Był to wysoki, atletycznie zbudowany drab, o ponurej twarzy. Gerc umyślnie chyba zgodził podobnego zbója, by czuć się bezpiecznie pod jego opieką.
Pozostawiłem w przedsionku kapelusz i w ślad za służącym podążyłem przez szereg z niebywałym przepychem urządzonych salonów. Pełno było tam kosztownych obrazów, cennych dywanów, drogich brązów i porcelany. Samo urządzenie pałacyku stanowiło już mały majątek. Ale te sprzęty, choć niezwykle piękne i dobrane ze smakiem, mało mnie obchodziły. Gdym mijał z luksusem urządzone pokoje, w mej głowie świdrowała uporczywa myśl, w którym z nich właśnie znajduje się słynna skrytka, o której szef mi wspomniał