Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

żywo. — Gdyby pani nie uprzedziła Relskiego, zapewne nie rozmawialibyśmy dzisiaj ze sobą. Mieli zamiar załatwić się ze mną ostatecznie.
— A to zbój, ten pański znajomy! — nie wymieniła umyślnie nazwiska Kowalca. — Nie chcę niekórych spraw poruszać przez telefon, ale przyznaję się, nic nie rozumiem. Czemu ta nienawiść?
— I ja nie rozumiem.!
— Mówił mi Relski, że skończyło się na lekkim potłuczeniu.
— Głupstwo! — skłamałem. — Już zapomniałem o wszystkim!
— Będzie pan mógł mnie odwiedzić?
— Och! Pani o to pyta? Czuję się znakomicie...
— Tylko... jakby zawahała się — wolę, żeby pan przyszedł wieczorem i to tak, aby nikt go nie zauważył.
— Cóż się stało? — drgnąłem.
— W pałacyku krążą w dalszym ciągu duchy! — zabrzmiała odpowiedź. — Niestety, nie wierzę w strachy... Przypuszczam raczej, że to żywi ludzie.
— Słyszała pani znowu podejrzane hałasy? — przypomniałem sobie jej wczorajszą opowieść.
— Bardzo dokładnie! Wszystko osobiście powtórzę! Zapolujemy razem na ducha i proszę zabrać broń ze sobą. A z pewnych względów lepiej będzie, o ile „duchy“ będą przypuszczały, że leży pan potłuczony. Może wszystkie te historie wiążą się ze sobą...
— Rozumiem! — odrzekłem. — Wobec tego, o której godzinie rozkaże pani stawić się?

— O dziesiątej wieczór! I proszę zachować się tak, jak prosiłam. Wejdzie pan nie głównym wej-

126