Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

słowo, ale... Często obiecuje, a nie przychodzi... Nie wie pan, że kobieta nigdy nie dotrzymuje słowa? Trzymać kobietę za słowo, a piskorza za ogon na jedno wychodzi...
Mimo tych pesymistycznych przewidywań, nie wątpiłem, że panna Ziuta, jeśli istotnie ma coś ważnego do zakomunikowania, to postara się odszukać mnie i zjawi się w hotelu. Chyba, że obraziła się naprawdę i zechce mnie ukarać swą nieobecnością. Różne bywają kaprysy niewieście. Ale cóż to za tajemnice miała wyznać i czy łączyły się one z wczorajszą przygodą?
— Miejmy nadzieję, że przyjdzie! — pocieszyłem Dudziela. — Mam wrażenie, że jej bardzo zależy na panu! — zełgałem, niczym najpodstępniejszy dyplomata.
Uśmiech, pełny zadowolenia przebiegł po tłustej, czerwonej i spoconej twarzy Dudziela.
— Wiem, że zależy jej na mnie! — klepnął się zwycięsko po okrągłym brzuszku. — Sama mi to powiedziała. Powiedziała, że nie jestem już taki młody, ale mogę podobać się lepiej, od niejednego młodzika.
— Widzi radca!
— I pieniędzy mniej wyciąga od innych. Tylko zrobi smutną minę i całować się nie daje. To wtykam jej, żeby rozweseliła się, bo co tu siedzieć ze smutną kobietą, która ma kłopoty finansowe! Prawda? A te inne, to wciąż krzyczały: radcunio, dawaj a dawaj... Poszedłeś z nimi na spacer, zaraz ciągnęły do sklepu... kup radcunio sukienkę, pierścioneczek... Bałem się chodzić po ulicy... Nawet ułożyłem wierszyk.

— Wierszyk, jaki? — zapytałem, ubawiony.

129