Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zechce pani usiąść! Tu będzie wygodnie... Czy pani pali?
Usiadła na otomanie, założywszy nogę na nogę i sięgnęła po papierosa. Zaciągnęła się dymem, po chwili jęła tłumaczyć:
— Wiedziałam, jak pan nazywa się, więc odszukałam pana. Mogłam tę całą sprawę załatwić telefonicznie, ale niezbyt wygodnie jest rozmawiać przez telefon. Nie miałam ochoty pisać listu... Zdecydowałam się więc na niezbyt przyzwoite, jak dla mężatki, odwiedziny kawalerskiego pokoju.
— Ależ, pani doktorowo!
— Gdyż... gdyż... pewną rzecz miałam na sumieniu i całą noc nie spałam ze zdenerwowania... — z twarzy znikł uśmiech i wydawała się naprawdę zażenowana. Nie cierpię kłamstwa, a wczoraj skłamałam. Wszystko przez tego Dżoka...
— Ach, o Dżoka chodzi! — domyśliłem się celu odwiedzin doktorowej.
— Tak! To jest ta sama małpa, która należała do barona Gerca!
Skinąłem głową. Doktorowa widocznie przestraszyła się, iż mimo jej zaprzeczeń poznałem zbiega i że zakomunikuję, komu należy, o miejscu jego pobytu. Że z tego tytułu może narazić się na przykrości i podejrzenia, iż pragnęła sobie przywłaszczyć cudze zwierzę. Oto była przyczyna jej niezwykłej wizyty, szczerego wyznania i chęci skokietowania mnie, bo kokietowała wyraźnie.
A zalotność jest groźną bronią kobiety. Zresztą, dalsze jej słowa potwierdziły te przypuszczenia.

— Przybłąkał się do nas — mówiła — i odrazu domyśliłam się, że to Dżoko, gdyż dwóch takich

132