Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

szympansów nie ma w Warszawie, a w gazetach czytałam o jego ucieczce. Zresztą, przybiegał na dźwięk tego imienia. Chciałam zawiadomić władze, że znajduje się u nas — tu zaczerwieniła się — ale był taki potulny, nieszczęśliwy, że zrobiło mi się żal i pozostawiłam go u siebie... Wyznam panu szczerze, że nie jestem nim zachwycona... Na nieszczęście, mój krewny, starszy już człowiek, który mieszka wraz z nami, zakochał się wprost w Dżoku i błagał, żeby go nie oddawać. Toć właściwie, szympans był bez właściciela, gdyż baron Gerc zaginął. Uległam tej prośbie i kiedy wczoraj przybył pan do nas, skłamałam...
Nagle przypomniał mi się ów głos posłyszany z za drzwi, tak dziwnie znajomy.
— Jak się nazywa pani krewny? — zapytałem.
— Sąchocki! Były obywatel ziemski! — odrzekła, jakby unikając mego wzroku. — Nie zna go pan!
W rzeczy samej, po raz pierwszy słyszałem podobne nazwisko. Potrząsnęłem głową.
— Nie znam, istotnie! Tylko ten głos... Dziwne... Zapewne omyliłem się...
— Przypuszczam! — sięgnęła po nowego papierosa. — Otóż, skłamałam, gdyż żal nam było rozstawać się z Dżokiem. Później namyśliłam się jednak i pojęłam, że postępuję nieładnie i że nie wolno mi ukrywać Dżoka, stanowiącego obcą własność. Nawet, gdyby rozpaczał mój krewny... Zresztą, domyśliłam się, że pan nie uwierzył mi i że mogą wyniknąć niemiłe komplikacje...

— Nie zawiadamiałem nikogo!

133