Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

Obawiałem się jednak zbytnio rozglądać. Tym bardziej, że w tejże chwili lokaj przystanął przed drzwiami jednego z pokojów i uchylając portiery, powtórnie warknął:
— Pan baron prosi!
Wszedłem do obszernego gabinetu, urządzonego z takim samym przepychem. Zdobiły go ciężkie, rzeźbione, staroświeckie meble, a w głębi za biurkiem, w ogromnym fotelu dojrzałem jakąś skuloną postać. Choć na dworze czerwcowe słońce zalewało ulice, w gabinecie, dzięki opuszczonym ciemnym storom panował półmrok.
W skulonej tej, w pierwszej chwili niewyraźnej postaci, wnet poznałem barona Gerca.
Tak go sobie wyobrażałem i tak mi go opisano. Mały, chudy, zasuszony, sześćdziesięcioletni człowiek, o wygolonej i pomarszczonej twarzy, nieco do starej małpy podobny. Podobieństwo to jeszcze podkreślały wąskie, zaciśnięte usta, niespokojne, a podejrzliwie biegające, małe, szare oczki i wykrzywiający jego twarz jakiś złośliwy grymas. Chciaż dawno już minęło południe, ubrany był w czerwony, haftowany w dziwaczne wzory szlafrok, a łysą czaszkę zdobiła taka sama czapeczka. Sprawiał zaiste niesamowite wrażenie.
— Co za karykatura! — pomyślałem. — Tylko z tym, na pozór komicznym jegomościem trzeba się mieć dobrze na baczności! Podobno dziad jest niesłychanie chytry i podstępny.

Małe oczki Gerca przez chwilę świdrowały mnie uważnie. Wreszcie, gdy widocznie doszedł do przekonania, że dość mi się przyjrzał, zapytał skrzeczącym głosem:

8