Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

No, tak! Pragnęła zabezpieczyć się ze wszystkich stron.
— Ja miałbym być złego zdania o pani? — zaprzeczyłem. — Może pani być całkowicie spokojna. Co zaś panny Lili tyczy się? Nienawidzi Dżoka! Zresztą, dziś jeszcze pomówię z nią w tej sprawie.
— O to mi właśnie chodziło! — zawołała. — Proszę pana bardzo, żeby zechciał porozumieć się z panną Lili. Nie mam odwagi sama jej nachodzić. Jeśli nie zaprotestuje, Dżoko legalnie będzie mógł pozostać w moim domu.
Tyle zachodów o przebrzydłą małpę!
— Napewno, nie zaprotestuje. Tylko na miejscu pani, nie trzymałbym u siebie tej bestii!
— Taki ma być zły? U mnie jest bardzo łagodny... Choć chwilami boję się go... Potworną ma mordę... Ale mój krewny, który tak kocha Dżoka, zamierza go zabrać ze sobą na wieś... Więc mogę liczyć, że pan zapyta się? Z góry dziękuję panu....
Jak już nadmieniłem, oboje siedzieliśmy na otomanie tak blisko, że prawie opierała się o mnie. Kiedy wymawiała ostatnie słowa, przysunęła się jeszcze i owiał mnie aromat jej perfum i ciała. Czyżby ładnej doktorowej nie tyle o Dżoka chodziło, co o miłosną przygodę? Bo ręka jej opadła poufale na moją rękę, a nawet uścisnęła ją z lekka. Czułem, że gdybym ją teraz pochwycił w ramiona i począł obsypywać pocałunkami, zapewne nie stawiałaby oporu.

Gdyby nie wspomnienie o Lili, może i postąpiłbym tak, gdyż ta zmysłowa, balzakowska piękność, obarczona prawdopodobnie, starym i nudnym mężem, łatwo mogła uwieść każdego. Ale, będąc zako-

135