Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

jakieś tajemnice? Dziwne! Nie należy dziś ufać nikomu.
— Słusznie! — rzekłem. — A na zakończenie mam coś weselszego. Pani Werberowa zapytuje, czy pani nie stęskniła się za Dżokiem?
Tu powtórzyłem o niezwykłej wizycie doktorowej o jej prośbie, abym dowiedział się, czy Lili nie zamierza zabrać z powrotem Dżoka.
Rozległ się cichy śmiech.
— Zabrać Dżoka? Niech pan raz jeszcze zapewni doktorową, że chętnie dopłacę, byle nie widzieć szympansa! To samo powiedział jej Jerzy? Nie dziwię się wcale... Niechaj zatrzyma tę bestię i cieszy się nim... Skoro ma takie upodobania...
— To nie ona, podobno, a jakiś krewny!
— Życzę obojgu powodzenia!
— W takim razie jutro zakomunikuję telefonicznie Werberowej o tym szczęściu, gdyż wcale nie mam ochoty składać jej wizyty.
— Czemu?
Przez chwile milczałem. Oczywiście nie opowiedziałem Lili o dość wyzywającym zachowaniu się Werberowej.
— Uważam wizytę za zbyteczną!
— A ja poszłabym, na miejscu pana!
— Poszłaby pani? W jakim celu? — zapytałem, ubawiony, że sama posyła mnie na pastwę miłosnych ataków doktorowej.
Ale głos Lili zabrzmiał poważnie.

— Poszłabym, gdyż nie wiem dlaczego, lecz coś powiada mi, iż poza tą historią z Dżokiem, ukrywa się jeszcze inna sprawa.

141