Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

ogarniać przygnębienie, bo z lekkim drżeniem w głosie, wyrzekła po chwili milczenia.
— Oby nasza dzisiejsza wyprawa zakończyła się szczęśliwie i przyniosła jakieś rozwiązanie! Naprawdę, przyszłość rysuje się nie wesoło. Dziś odwiedził mnie Jerzy i może pan domyślić się, jaki charakter miała nasza rozmowa.
— Zachował się arogancko!
— Dawał wprost do zrozumienia, że uważa mnie za intruza w tym pałacu i że jak najprędzej zamierza go objąć w posiadanie.
— Cóż pani mu odrzekła?
— To, co już posłyszał... Że zechce jeszcze poczekać, gdyż nie wiadomo, czy ojciec nie żyje. Jaka podłość! Jerzy doskonale wie, że ten dom stanowił własność mojej matki. Obecnie, wykorzystuje fakt zaginięcia odnośnych papierów.
— Nie daleko pada jabłko od jabłoni! — zauważyłem. — Syn podobny do ojca. Podstępny, mściwy tchórz, związany z ordynarną próżną i głupią kobietą. Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby maczali ręce w porwaniu barona, tylko dowodów na to brak, a całą sprawę komplikuje udział siwowłosej kobiety...
— Tak! — powtórzyła w zamyśleniu. — Brak dowodów, chociaż...
Nie rozumiałem dokąd zmierza, ale sytuacja nasza przedstawia się istotnie nie wesoło. Jerzy, prędzej czy później mógł Lilę usunąć z domu, a ja dziś rano zmieniłem ostatnie sto złotych.
Raptem powstała z miejsca.

— Czas już! — wymówiła cicho. — Przypuszczam, że prędko nadejdą. Północ blisko. Oni zawsze zjawiają się o tej porze.

146