Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

Istotnie, z dala dobiegał lekki skrzyp, jak gdyby ktoś przekręcał klucz w zamku.
— Oni!
Nie ulegało wątpliwości. Ktoś powoli i ostrożnie otwierał drzwiczki, prowadzące z tarasu do sypialni
— Kontakt elektryczny znajduje się koło portiery — szepnęła Lili, która przewidziała wszystko — ale przekręcimy go dopiero w ostatniej chwili. A teraz spokój...
Drzwiczki zamknęły się, a w sypialni rozległy się przytłumione kroki. Zbliżały się do gabinetu.
— Idą!
Ścisnąłem mocno browning i przywarłem okiem do otworu w portierze, podczas gdy Lili wyglądała z drugiej strony, uchyliwszy ją lekko.
Jak już zaznaczyłem, noc była księżycowa i wszystko dobrze można było rozróżnić w gabinecie. Wpiliśmy się wzrokiem we drzwi.
Rychło w ich obramowaniu zarysowała się jedna sylwetka, a później druga.
— Mężczyzna i kobieta... — cichutko wymówiła Lili.
Istotnie — pierwszy skradał się mężczyzna, a za nim na palcach postępowała kobieta. Drgnąłem. Czyżby to była Anna Kolb, ta z którą wczoraj stoczyłem walkę?
Próżno wytężałem oczy. Choć w gabinecie było względnie widno, nie sposób było rozróżnić twarzy. Szli powoli, znakomicie obznajomieni z rozkładem pokoju, kierując się w stronę biurka.

Więc, na szczęście, jest ich tylko dwoje, nie trudna będzie z nimi walka!

149